Na
hasło "USA" w naszych głowach pojawiało się dziesiątki
stereotypów, setki skojarzeń i tysiące obrazów. Bardzo łatwo zapominałam, że powierzchnia tego jednego
państwa jest prawie równa powierzchni całej Europy i że ten kraj
jest tak bardzo zróżnicowany, a każda "klisza", która
przychodziła nam na myśl ma swoje własne miejsce i że używanie
jakichkolwiek uogólnień w stosunku do Stanów w większości
przypadków jest poważnym błędem.
Marek
bardzo chciał przejechać Route 66 co okazało się mniej
romantycznym przeżyciem niż się spodziewaliśmy ;) Ale za to
spędziliśmy około 50 godzin w rozpędzonym Buicku i było trochę
jak w Thelma&Louise
czy
w Dzikości
Serca
(choć bez trupów, na szczęście). Zresztą filmy były dla nas
sporą inspiracją. Gdy już wiedzieliśmy, że na trzy miesiące
wylądujemy gdzieś na granicy pomiędzy Północną a Południową
Karoliną i że w weekendy na pewno będziemy zagłębiać się
jeszcze bardziej na południe, do Alabamy czy Georgii, obejrzałam w
końcu te słynne Smażone
zielone pomidory
(tak, oddaje klimat!). No i oczywiście Przeminęło z Wiatrem - od początku wiedziałam, że musimy zobaczyć Charleston i Savannah.
Pojechaliśmy
tam też po to żeby przekonać się jak od środka wygląda jedna z
największych światowych potęg gospodarczych i militarnych oraz by dowiedzieć się ile wspólnego z prawdą mają stereotypy o
Amerykanach. Największą zaletą pracowania tam było to, że
mogliśmy zrobić coś w stylu obserwacji uczestniczącej -
wiedzieliśmy, że uda nam się poznać wielu miejscowych, zobaczymy
co jest dla nich ważne, będziemy mogli spytać co oni sądzą o
swoim kraju i na własnej skórze doświadczyć wszystkich plusów i
minusów życia w Stanach na co dzień. Być może praca w jakimś
parku rozrywki byłaby zabawniejsza niż w supermarkecie, ale pewnie
spotkalibyśmy tam głównie studentów z Europy i mniej byśmy się
o USA dowiedzieli.
No
i w końcu tyle się nasłuchaliśmy i naczytaliśmy o wspaniałych,
różnorodnych krajobrazach, zachwycającej przyrodzie, pustych
przestrzeniach, że nie mogliśmy tego nie sprawdzić!