Nigdy wcześniej nie autostopowaliśmy, ale mieliśmy przeczucie, że w czasie naszej podróży będziemy mieli wiele okazji żeby spróbować. Marek był raczej sceptyczny i początkowo traktował to jako przykrą konieczność, ja podekscytowana ale onieśmielona.
Po
raz pierwszy zastanawialiśmy się nad tym w Stanach, gdy okazało
się, że do Sunset Beach (miejscowości, w której mieliśmy
pracować) nie dotrzemy żadną komunikacją zbiorową, bo taka nie
istnieje. Nie wiedzieliśmy jak się zabrać za ten cały autostop i
ostatecznie zapłaciliśmy górę dolarów żeby dotrzeć do celu
taksówką. Na miejscu jedna z menadżerek naszego supermarketu
powiedziała, że autostop jest zabroniony, prawdopodobnie
dostalibyśmy wysoki mandat i dała nam do zrozumienia, że to w
ogóle był jakiś absurdalny pomysł bo nikt normalny nie zabiera
obcych ludzi do swojego auta. Podobne opinie słyszałam też od
innych pracowników sklepu. Jennifer, która wprowadzała mnie w
tajniki krojenia szynek i serów, matczynym tonem radziła żebyśmy
przenigdy nie wchodzili w kontakty z "włóczęgami"
szukającymi podwózki w ten sposób bo przecież mogą mieć
pistolet lub w najlepszym przypadku przewozić narkotyki. W głowie
się jej nie mieściło, że sami rozważaliśmy taki sposób
przemieszczania się bo 90% podwożących musi mieć jakieś niecne
zamiary, a pozostałe 10% to prawdopodobnie bardzo nieodpowiedzialni,
naiwni ludzie.
Czy
autostop w USA rzeczywiście jest nielegalny? Każdy stan ma swoje
własne przepisy, ale ogólnie rzecz biorąc zabronione jest stanie
na poboczu i nagabywanie kierowców bo można doprowadzić do
kolizji. Niektóre stany ograniczają ten zakaz do określonych
rodzajów dróg, inne wprowadzają bardzo wysokie grzywny lub nawet
inne środki. W czasie naszej samochodowej podróży ze wschodniego
na zachodnie wybrzeże widzieliśmy znak mówiący o mandatach w
wysokości 1000$ dla autostopowicza, a w Utah czy w Nevadzie były
ostrzeżenia, że kierowca udzielający takiej pomocy może zostać
aresztowany. Internet twierdzi jednak, że nie dotyczy to pytania o
podwózkę na parkingach czy stacjach benzynowych. A nawet jeśli to
zabronione przez przepisy danego stanu to i tak marna szansa żeby w
podobnych okolicznościach jakiś policjant wyskoczył z ukrycia i
krzyknął "Hhahaa! Mam cię! No to będzie mandacik!" ;)
Zupełnie
inaczej sprawa wyglądała w Nowej Zelandii gdzie jest to bardzo
popularna forma podróżowania. Hoyt, nasz gospodarz z wyspy Waiheke,
radził żebyśmy dotarli do jego domu właśnie stopem.
Stwierdziliśmy, że się przespacerujemy, że mamy za dużo bagaży,
że będziemy godzinę czekać na jakąś okazję, a to przecież nie
tak daleko... Jak strasznie się myliliśmy! Waiheke to idealne
miejsce żeby autostopować! Właściwie to dla osoby, która nie ma
samochodu, autostop jest najwygodniejszą formą przemieszczania się
po wyspie.
Ja
autostopowałam tam bardzo dużo bo podłapywałam różne fuchy więc często musiałam być w kilku częściach
wyspy jednego dnia i przysięgam, że w ciągu tych dwóch miesięcy
autobus tylko raz przyjechał wcześniej niż udało mi się znaleźć
jakąś inną podwózkę. Marek szybko kupił rower bo niepewność
autostopowania bardzo go denerwowała. Trzeba przyznać, że
mężczyźni są trochę dyskryminowani pod tym względem i samotny
Marek musiał stać z wyciągniętą ręką dużo dłużej niż ja.
Nawet Kelly zwierzyła mi się, że podwiozła nas tylko dlatego, że
damsko-męska para wzbudziła w niej większe zaufanie niż
autostopujący samotnie chłopak w roboczych ciuchach.
Autostopowanie
z Kelly! To był chyba największy fart całej naszej podróży!
Staliśmy na poboczu w jakimś rzadko uczęszczanym przez samochody
miejscu. Waiheke w ciągu zaledwie tygodnia zdążyło nas rozpuścić
i przyzwyczaić do tego, że maksymalnie 10 minut i już się ktoś
zatrzymuje więc powoli zaczynaliśmy kaprysić. I nagle zatrzymała
się Kelly. W aucie chaos jak po przejściu tornada, ale trudno się
dziwić skoro była tam czwórka dzieci. Jak zwykle opowiedzieliśmy
szybko naszą historię, że mamy jakieś dorywcze prace, ale szukamy
czegoś lepszego, że chcemy też znaleźć jakiś pokój bo Hoyt,
choć to miły gospodarz, ma dość nietypowy styl życia, który
jest trudny do zniesienia na dłuższą metę, a potem zostawiliśmy
swój numer telefonu na wszelki wypadek, gdyby był potrzebny ktoś
do przekopywania ogródka, sprzątania czy opieki nad dzieciakami.
Pięć minut później Kelly do nas zadzwoniła i... Powiedziała, że
ona i jej mąż mają do dyspozycji mały domek dla gości, w którym
moglibyśmy zamieszkać :D
Autostop
na Waiheke pomógł mi też znaleźć kilka dorywczych prac dlatego
rozmowy z kierowcami były bardzo ważne. Zresztą moim zdaniem to
właśnie na autostopowiczu spoczywa obowiązek zabawiania kierowcy
konwersacją. Zwykle rozmowa sama toczyła się gładko, ale czasem
ktoś kto mnie podwoził był trochę onieśmielony. To ja musiałam
się wtedy starać bo chyba nie ma nic bardziej krępującego niż
siedzenie w ciszy z nowo poznanym człowiekiem. Dobrze mieć
przygotowaną gadkę-szmatkę na taką okoliczność. Po drodze do
naszego domku mijałam wzgórze na którym kiedyś była osada
Maorysów i jeśli tylko nie miałam o czym rozmawiać z kierowcą to
pytałam czy to właśnie to miejsce i czy może powiedzieć mi na
ten temat coś więcej. Zawsze się rozgadywali :)
Najładniejszy
samochód jakim nas podwożono zatrzymał się gdy staliśmy na
wylotówce z Taurangi, a naszym celem była Rotorua. Niebieski Holden
z lat sześćdziesiątych prowadzony przez bardzo sympatycznego
Maorysa, który zaprosił nas na noc do swojego domu. Gdy następnego
dnia podwoziła nas gdzieś jakaś pani zaczęliśmy narzekać na
ceny biletów do tych wszystkich źródeł termalnych i od niej
dowiedzieliśmy się o Kerosene Creek - gorącej rzece płynącej
przez las. Strzał w dziesiątkę! Ktoś inny polecił nam pyszne
burgery, jakiś pszczelarz mówił o miodzie manuka, a naukowiec
zajmujący się zmianami klimatu o tragicznych skutkach globalnego
ocieplenia, przemiła para z Wielkiej Brytanii wiozła nas swoim
hipisowskim kamperwanem, producent przyczepek samochodowych
opowiedział o tym jak rozwinął swój biznes do sporych rozmiarów
i zawiózł nas na bardzo ładnie położony kemping...
O
tym dlaczego postanowiliśmy kupić samochód (nie sprzyjał nam
sezon świąteczny – mało miejscowych, wielu turystów z
przepełnionymi samochodami) pisałam już w poście z mapą
Południowej Wyspy. Choć Przyznam, że odetchnęliśmy gdy już
byliśmy "na swoim". Bardzo lubiłam rozmowy z kierowcami,
fajnie było dostawać rady od ludzi, którzy mieszkają w okolicy,
ale zaczynało nam się spieszyć, a po drodze chcieliśmy zobaczyć
jeszcze kilka miejsc. Gdybyśmy zostali przy autostopowaniu to albo
musielibyśmy poświęcić na to dużo czasu albo zrezygnować z
części planów. Tak naprawdę autostop najlepiej sprawdza się gdy
nic nas nie ogranicza, inaczej może być frustrujący.
Polecam tym, którzy nie mają szczegółowo sprecyzowanej trasy ani bardzo
sztywnych ram czasowych. Wiadomo, nie wszyscy muszą to lubić, ale raz
spróbować zawsze warto!